W lesie
Za
bramą był inny świat. Oliwka czuła to całą sobą. To był las. Tam, zaraz tuż
poza zasięgiem jej wzroku był magiczny las ze snu, a tu był jej las pełen
zielonych odcieni i świateł migającym wśród liści.
Całe
życie mieszkała w mieście, a mama nie lubiła spacerów po parku ani wyjazdów za
miasto. Wakacje to były wyjazdy nad morze do kurortów i hoteli. Plaża, basen,
place zabaw, fajne, ale dla Oliwki najbardziej wymarzonym i niedostępnym
miejscem był las.
Dziki,
fantastyczny, może czasem nieco straszny, pełen nieznanego życia, dźwięków i
zapachów. Parę razy z tatą była w lesie na wsi u babci, ale prawie tego nie
pamiętała. Teraz jej las był na wyciągnięcie ręki. Dosłownie.
Złapała
wodze w jedną rękę i drugą wyciągnęła w bok by złapać gałązkę. Ta jednak zaraz
wymsknęła się Oliwce z ręki i odleciała poruszając całe małe zielone drzewko, z
którego wyrastała. Blondynka szybko wykorzystała pomysł Oliwki i również
złapała cienką zieloną gałązkę, pełną smacznych soczystych listków, ale nie
dała jej uciec. Sprawnie przytrzymała ją zębami zdzierając wszystkie smakowite
listki i wtedy dopiero wypuściła gałązkę, która wróciła na swoje miejsce ze
świstem i impetem uderzając Oliwkę po drodze w udo, ale nie boleśnie. Oliwka
zaśmiała się. Blondynka spokojnie przeżuwała złapane listki, już wypatrując
następnego łupu. Jednak nie zdążyła go złapać, bo pani instruktor machnęła ręka
i grupa ruszyła szybciej.
Koni,
w sumie z prowadzącą, było sześć. Kiedy ruszyły szybciej, kłusem, odgłos
uderzeń ich kopyt niósł się po cichym lesie, przeplatany pochrapywaniem i
parskaniem. To była wspaniała muzyka. Leciała, a las tańczył i migał wokół niej
w takt tej muzyki mieniąc się wszystkimi możliwymi odcieniami zieleni.
W
pewnym momencie Oliwka miała wrażenie, że między drzewami dostrzegła jakiś
niewyraźny szary cień. Próbowała się odwrócić, ale jechali za szybko i cień
zniknął. Pomyślała, że może jej się tylko wydawało. Jednak po paru minutach
kiedy zwolnili, usłyszała za sobą w krzakach wyraźny szelest. Blondynka też go
usłyszała, bo zastrzygła uszami i odwróciła głowę. Jednak pomimo wypatrywania
Oliwka nic nie dostrzegła.
Znów
przyglądała się słońcu przebijającemu się między drzewami i dotykała listki na
gałęziach, niektóre jeszcze pokryte kropelkami rosy. Blondynka też skubała
gałęzie.
Chwilę
po tym, jak znów ruszyli szybciej las stał się bardziej gęsty i mroczniejszy.
Teraz jechali wąską prostą alejką, po której obu stronach rosły wielkie, grube,
stare drzewa, stykające się koronami nad głową tworząc gęsty gruby dach, nie
przepuszczający prawie słońca. Krzaków i poszycia prawie nie było, bo było za
ciemno. Sprawiało to niesamowite wrażenie nieskończonych gęstych kolumn w
tajemniczej świątyni.
Jednak
brak krzaków spowodował też, że Oliwka między kolumnami drzew dostrzegła
wyraźny szary cień. Biegł za nimi. Oliwka była ostatnia i tylko Ona go
dostrzegła. Był zdecydowanie za duży na psa. Za szybko biegł jak na człowieka.
Blondynka zaczęła nerwowo przyśpieszać i rzucać łbem. Koń przed Oliwką machną
nerwowo kopytem kiedy Blondynka musnęła go pyskiem po zadzie. Darek warkną na
nią by trzymała się z tyłu. Oliwka chciała powiedzieć mu o dziwnym goniącym ich
zwierzęciu, ale nie zdążyła.
Blondynka
odskoczyła w bok przed kopytem Boba, konia Darka, dużego grubego gniadego kuca.
Oliwka straciła równowagę i zatoczyła się w siodle w tył i w przód. W ostatniej
chwili przytrzymała się grzywy by nie spaść. Blondynka uniosła szyję, jak by
specjalnie chciała by Oliwka nie spadła, ale nie zwolniła, tylko jeszcze
przyśpieszyła.
Teraz
ruszyła galopem. Oliwka nic nie mogła poradzić, Blondynka pognała przed siebie
mijając zastęp koni i krzyczącą za nią panią Anię. Biegła coraz szybciej i
szybciej.
Świat
zamazywał się Oliwce przed oczami, zlewał się w jedną zieloną mgłę, która
uciekała coraz szybciej i szybciej. Pierwszy raz siedząc na koniu bała się,
bała się bardzo. Choć w zasadzie to już nie siedziała, leżała na szyi, wisiała
trzymając się oburącz grzywy. Myślała, że za moment spadnie, mocno zaciskała
oczy i dłonie na grzywie Blondynki, trwało to tak nieskończenie długo.
Blondynka
gnała dalej, gałęzie uderzały coraz silniej Oliwkę po głowie i plecach, drapały
po rękach i kolanach. To nie była już droga, teraz biegły przez las. To nie
było jak we śnie, nie leciały ledwo muskając świetliste koronki drzew, teraz
drzewa drapały i uderzały, a uderzenia końskich kopyt były twarde i głośne.
Gdzieś
między tupotem kopyt i łamaniem gałęzi Oliwka usłyszała wycie, a w oddali
następne i kolejne. Teraz marzyła tyko by nie spaść, tyko by nie spaść.
Zacisnęła jeszcze mocniej oczy i pomyślała o białym skrzydlatym rumaku ze snu.
"Ratuj
mnie....proszę, proszę...."