Jakiś czas temu…
Samochód
sunął równo po drodze, lekko drgając
co jakiś czas na drobnych nierównościach,
a monotonny szum silnika i opon na asfalcie zagłuszała
dobiegająca z głośnika radia romantyczna
melodia.
Wstawał zimowy świetliście perłowy poranek,
osnuwając resztkami srebrzystej mgły mijane pola i pojedyncze
drzewa. Wąska prosta droga ciągnęła się aż po ciemne pasmo
widniejącego w oddali lasu. Mroźna noc i chłodny poranek
pozostawiły na nielicznych drzewach delikatne koronkę szadzi
i niestety oblodzoną również nawierzchnię drogi.
Natalia
po raz kolejny pomyślała jak piękny i spokojny może być
taki poranek spędzony w samotnej drodze, na uczelnię, chwila
samotności przed męczącym i pewno ciężkim dniem. Zdecydowanie
wolała taką samotną jazdę niż chwilę drzemki w pociągu, zawsze
pełnym ludzi jadących do pracy i szkoły.
Znów
zastanawiała się nad plusami i minusami dojeżdżania
codziennie na uczelnię i mieszkania w domu. Codziennie musi
wstawać o świcie, a w zimie nawet przed świtem, jechać ponad
30 km, aby zdążyć na pierwsze zajęcia. Jednak to nie tak wielkie
poświęcenie za możliwość porannego poklepania Puszka i
podrapania go za uchem, oraz częstego odwiedzania Cezara i Bonny
w stajni, klepania ich po szyi i wdychania codziennie ciepłego
zapachu końskiego potu, słuchania nerwowych pochrapywań i
dramatycznego rżenia klaczy jak jej urodzony przed paroma dniami
źrebak oddali
się za bardzo. Pierwsze niepewne kroki małego
Bora na śniegu i pierwsze niesforne podskoki, widok zafascynowanych
nowym członkiem stada koni i psów, a potem błyskawiczna reakcja
klaczy na zbytnie
zainteresowanie jej dzieckiem. Natalia uśmiechnęła
się do siebie, tak to wszystko ominęłoby ją, jak zamieszkałaby w
mieście koło uczelni. Nie budziłyby jej zwierzaki przed świtem,
głodne i niecierpliwe jak zwykle. Pobudka parę godzin później,
ale przy pomocy budzika to jednak nie to samo.
Codzienna
droga była spokojna, zwykle jednostajna, ale widoki z okien
samochodu piękne i fascynujące, niemające w sobie nic z nudy,
choć na pewno napawały spokojem. Początkowo przez parę kilometrów
prosta droga przecinała pola i pastwiska, nie wiele samochodów
można było tu spotkać. Następnie skręcało się niewielkim
łukiem w stronę lasu i wjeżdżało w zaczarowaną krainę
olbrzymich starych drzew, pagórków i wąwozów. Droga ani przez
chwile nie biegła prosto, tylko wiła się niczym wstążka porwana
przez wiatr i rzucona poplątana w gąszcz drzew. Jednak codzienna
obserwacja tej fascynującej dżungli jak przybiera jesienne kolory,
porzuca je w końcu na rzecz srebrzystych kropli deszczu i w końcu
białej delikatnej szaty śniegu, nigdy nie była nudna.
Dzisiejszy
poranek, mglisty, mroźny, spowijał
drzewa szadzią teraz pola zamieniał w tajemnicze białe
morza i Natalia nie mogła się doczekać widoku
starych olbrzymich modrzewi na skraju lasu, wyglądających
dzisiaj prawdopodobnie jak koronkowe
baletnice, zastygłe w oczekiwaniu na bal. Może jeszcze nim dojedzie
do lasu wyjdzie słońce i oświeci pokryte szronem drzewa, choć
raczej małe szanse, mgła chyba się raczej zagęszcza.
Nagle, z tych mglistych rozmyślań zaczął wyłaniać się zdecydowanie
niepasujący do obrazu, nieprzyjemny,
drażniący dźwięk warkotu, przenikający
nawet przez muzykę z radia. Natalia niechętnie spojrzała w
lusterko wsteczne, na tej drodze w stronę lasu i na dodatek o
tej porze rzadko coś jechało, jednak tym razem coś się zbliżało...
by dowiedzieć się co dalej zapraszam do bloga książki tam całość tomu I dostępna za darmo