środa, 29 czerwca 2016

Czarodziejka z Hipolandii Rozdział 5




Wilk


Odrin pokazał Oliwce piękną magiczną krainę, przedstawiał mieszkańców i opowiadał ciekawe historie z ich życia. Jedne były straszne, inne bardzo śmieszne. Następne z kolei smutne i wzruszające lub wesołe i radosne. Po pewnym czasie Oliwka miała wrażenie, że zna tu wszystkich, jak nikogo wcześniej.
Wtedy Odrin stanął przed wielką jaskinią i zarżał doniośle.
- Borku, Borku czemu nie przyszedłeś na polanę? - zawołał Odrin.
Z jaskini dobiegło przeciągłe warczenie i po chwili wyłonił się z niej wielki ciemny cień. To był wielki srebrzysty wilk. Ale nie taki zwyczajny. Był prawie dwa razy większy od innych wilków z łąki. Jego zęby były dłuższe, a wokół głowy długa sierść tworzyła gęstą grzywę. Oczy miał srebrne i świecące.
- Jak mógłbym pojawić się na łące, Panie... Wiesz przecież, że ludzkie dzieci boją się mnie. Zawsze się mnie bały. Po co straszyć... O widzisz mała czarodziejka drży ze strachu na mój widok...
- Borku, Borku, jak zwykle przesadzasz... Oliwka cię nie zna. Pozwól jej się poznać. - i zwrócił się do Oliwki – Czarodziejko poznaj swojego przyszłego strażnika i rycerza to książę wilków Bork. Najdzielniejszy wojownik naszej krainy...
Oliwka przełknęła ślinę głośniej zdecydowanie niż zamierzała i starając się nie okazywać zdenerwowania, grzecznie się ukłoniła.
- Witam Panie, jestem... mmm, zaszczycona spotkaniem – powiedziała powoli, zastanawiając się trochę w duchu czy przypadkiem ten przyszły strażnik nie zje jej na śniadanie.
Biały rumak zarżał ewidentnie się z niej śmiejąc. A może tak naprawdę śmiał się z nich obojga. Bo wilk stał z równie niepewna miną przestępując z łapy na łapę, co Oliwka.
- Oczywiście, że się z was śmieję. Wyglądacie oboje jak byście chcieli stąd uciec jak najdalej. Nic z tego. Ty jesteś czarodziejką, a ty jej strażnikiem. - i dodał stanowczo – I nic tego nie zmieni. A tak przy okazji, to magiczne wilki, nie jedzą dzieci żywią się magią – wyjaśnił – Pomimo strasznego wyglądu, jedzą tylko magiczne babeczki.
- No widzisz, Królu to nie jest dobry pomysł, bym to ja był strażnikiem czarodziejki. Boi się mnie – dodał z żalem, aż Oliwce zrobiło się wstyd. Oceniła wilka po strasznym wyglądzie, nie zastanawiając się, że może magiczne zwierzęta w magicznej krainie nie są takie, jak mogłoby się zdawać.
- Nie, nie Panie Borku... - zawołała – Bardzo przepraszam. W moim świecie dzieci boją się wilków... ale..., ale ja już się ciebie nie boję. Wiem, że Odrin nie dałby mnie wilkowi na śniadanie – zaśmiała się, a i wilk rozdziawił paszczę w ewidentnym uśmiechu.
- To miło z twojej strony, Pani. Nie cierpię, jak ktoś się mnie boi. Tak, tak jak bywam w świecie ludzi, wszyscy bardzo się mnie boją...
- Bywasz w świecie ludzi? - Oliwka pomyślała, że jakby się pojawił u nich w szkole to chyba wszyscy by uciekli na księżyc w pięć minut. Ale zaraz sobie przypomniała, że przecież Blondynka w ich świecie wyglądała jak normalny koń, więc pewnie Bork też wyglądał normalnie... I wtedy przypomniała sobie szary cień, który widziała, gdy jechała po lesie.
- To ty biegłeś za nami w lesie?
- Tak, oczywiście, pilnowałem, byś bezpiecznie dostała się od Hipolandii – odpowiedział Bork.
- Och, to dobrze, bo przez chwilę bałam się, że to jakiś zły duch lub coś takiego... no i wiesz, że mogło dostać się tu z nami. Ale skoro to ty, to dobrze.
- Tak – Odrin powiedział poważnie – Blondynka mówiła, że obawiałaś się szarego cienia. Dlatego jak najszybciej chciałem przedstawić ci Borka. - i zwrócił się do wilka - Teraz choć z nami, dość ukrywania się w jaskini. Idziemy poznać Oliwkę z resztą jej wojowników.
- Co takiego? Resztą moich wojowników? Mam wojowników? - spytała Oliwka nie dowierzając.
- No oczywiście, a jak chcesz pokonać czarownika. Musisz mieć wojowników.
- To oznacza, że... że idziemy na wojnę? - zawołała
- No chyba tak, a ty jesteś naszym czarownikiem i wodzem.
- Nie znam się na tym, nigdy nie bawiłam się nawet z chłopakami w wojnę...
- Nie szkodzi poznasz się – powiedział pewnie.
- Jasne, już to widzę – mruknęła do siebie Oliwka, a głośno dodała – Mam nadzieję, że wojna nie będzie potrzebna.
Wilk coś zamruczał niezrozumiałego, a rumak machnął głową i zwrócił się w stronę lasu. Początkowo szli milcząco, ale po chwili wilk zaczął ostrożnie zagadywać Oliwkę o różne rzeczy dotyczące zwłaszcza wilków w jej świecie. Po jakimś czasie już szli śmiejąc się i żartując z różnych opowieści, bajek i filmów o wilkach.
Borkowi zwłaszcza podobały się opowieści o wilkołakach, ludziach, co zmieniają się w wilki w świetle pełni księżyca. Żartował, że teraz nareszcie rozumie, czemu jak pojawiał się czasem w nocy, ludzie z takim popłochem uciekali.
Z kolei Oliwka dopytywała się o te magiczne babeczki. Co, jak się okazało, było tak oczywistym pożywieniem mieszkańców Hipolandii, że Borkowi ciężko było zrozumieć, że ludzie ich nie znają.
- Tu wszyscy jedzą magiczne babeczki, rosną na krzakach babrzosa.
- Dlaczego magiczne? - spytała Oliwka
- No, bo jak się je zrywa to nie wiadomo jaki mają smak, mają taki o jakim myślimy, nasza magia zmienia je tak by były pyszne.
Potem śmiali się z opowieści o tym, jak czasem, gdy ktoś jest zdenerwowany lub zły wpływa na babeczki i mają przedziwne smaki. Lub jak dzieciom zdarza się uzyskiwać dla żartu obrzydliwe babeczki i podsuwać je innym. Wilk też tak kiedyś zrobił swojej siostrze. Nazrywał babeczek i zapragną by miały smak świeżo ściętego drewna. Siostra mało zębów nie połamała...
Tak żartując i opowiadając szli, a czasem biegli za idącym spokojnym krokiem Odrinem, który co jakiś czas patrzył na nich pobłażliwie z góry.





środa, 22 czerwca 2016

Czarodziejka z Hipolandii Rozdział 4






Nowi przyjaciele


- A lata? – zaśmiał się koń – To magia.... To magiczna kraina Hipolandia. Tu wszystkie istoty się rozumieją, nieważne czy mówią, czy śpiewają, czy tylko szumią. Wszyscy mogą się zrozumieć.
- Och..., tak... - Oliwka jeszcze nie do końca wierzyła, może to jednak tyko sen?
- To nie jest sen. We śnie już tu ze mną byłaś, pamiętasz?
- Taaak – odpowiedziała ostrożnie.
- No właśnie, a teraz jesteś z nami naprawdę.
- Ale jak?
- Blondynka cię tu przywiozła. Specjalnie dlatego udała się do twojego świata. Czekała tam tyko na ciebie...
- Jak to, dlaczego?
- Jesteś nam bardzo potrzebna.... ale o tym za chwilę. Może najpierw poznaj nas. – Piękny rumak machną zgrabnym łbem i skłonił się wdzięcznie
- Ja jestem Odrin. Jestem królem tej krainy, tak jak był nim mój ojciec i jego ojciec. Blondynkę już znasz,- machną łbem w kierunku Blondynki - to moja najmłodsza córka. Tak naprawdę nazywa się Orina Blond, ale wszyscy od źrebaka wołają na nią Blondynka. A to są jej starsze siostry Idana, Alana i Zefina.
Trzy piękne klacze podeszły bliżej i pochyliły głowy.
- Witaj czarodziejko, Pani – powiedziały chórem.
Oliwka szybciutko zsunęła się z grzbietu Blondynki i stanęła obok niej. Grzecznie dygnęła i ukłoniła się klaczom. Nie do końca wiedziała, jak witać się z królewnami i klaczami. Na filmach na królewskich dworach dygało się i kłaniało, a przecież to były królewny skoro Odrin był królem.
- Dzień dobry, ale ja nie jestem... czarodziejką. Jestem zwykłą dziewczynką... jestem Oliwka. - powiedziała szybko starając się, by zabrzmiało to jak najuprzejmiej.
- Witaj Oliwko, Pani – odpowiedziały chórem
- Ja, nie....
- Nie czujesz, że jesteś czarodziejką? – ze zdziwieniem spytał Odrin
- Nie, przecież nie jestem i nie jestem Panią, tylko dziewczynką....
- U nas jesteś Panią. I jesteś czarodziejką – dodał zdecydowanie – Dawno, dawno temu była tu twoja praprababcia. Ona była wielką czarodziejką. Dzięki niej nasza kraina była długo bezpieczna i szczęśliwa. Potem kiedy odeszła, nikt nie przyszedł w jej miejsce bardzo, bardzo długo. Ani jej córki, ani ich córki, ani twoja babcia, ani twoja mama nas nie słyszały, nie chciały ze mną rozmawiać we śnie. Nie miały mocy potrzebnej by do nas trafić. – wielki ogier smutno pokiwał głową, a klacze mu zawtórowały
- To był dla nas czas wielkiego, wielkiego smutku.- kontynuował - Potem urodziłaś się Ty. Już tuż po swoich narodzinach śmiałaś się do mnie, kiedy pierwszej nocy przyszedłem cię powitać. A potem czuwałem nad tobą w sennych marzeniach i pokazywałem ci nasz świat. Musieliśmy poczekać aż urośniesz i będziesz mogła do nas dołączyć, ale i tak nastał czas wielkiej radości.
- Ale skąd wiesz, że jestem czarodziejką? Może to tylko przypadek, że cię widziałam....
- Nie, zwykli ludzie nas nie widzą. Kiedy mieszkamy w waszym świecie widzą nas jak zwykłe konie. Tu nikt z ludzi teraz nie potrafi przyjść. Tylko czarodziejska moc może przenieść cię do nas.
- Ale powiedziałeś, że Blondynka....
- Tak, Ona po ciebie poszła do twojego świata i tam udawała zwykłego konia.- tłumaczył cierpliwie - Możemy tak robić kiedy chcemy.
- Ale wtedy jej nie widziałam... no tak..., tak jak teraz.
- No jasne – Blondynka machnęła głową i zaśmiała się serdecznie – Przecież gdybyś mnie zobaczyła w tej postaci, gdy pierwszy raz byłaś w stajni i powiedziała o tym komuś... Och, To raczej nikt by cię więcej do mnie nie dopuścił... ha, ha, ha.
- No, Blondi ma rację, ludzie nie wierzą w nas. Kiedyś więcej dzieci mogło nas widzieć, więcej miało czarodziejską moc, ale dziś jesteś tylko Ty.
- Och, dlaczego?
- Och, to właśnie nasz wieki problem. Nasza kraina ginie. – rozpoczął opowieść – To długa i smutna historia
Kiedyś, dawno temu jeden chłopiec, nie chciał stąd odejść, kiedy dorósł. Zapragnął władzy nad naszym światem. Gromadził magię i stawał się coraz silniejszy.
Najpierw nikt nie zwracał na to uwagi. Myśleliśmy, że kiedy będzie czuł się silny i wielki zmieni się. Myśleliśmy, że jak wielu innych ludzi uwierzy w siebie i wróci do swojego świata.
Ale tak się nie stało. Gromadził coraz więcej mocy i magii. Więcej i więcej, i cały czas było mu mało. Potem zaczął zabierać moc innym. To już nie było dobre. Mój pradziadek postanowił wyrzucić go stąd. I tak zrobił, ale nie wziął pod uwagę, że chłopiec był już bardzo silnym czarownikiem.
Wrócił do waszego świata i był bardzo zły. Postanowił zemścić się na nas. Zabrał magię wszystkim dzieciom, które ją miały i z tą magią, wbrew woli mojego dziadka i ludu naszej krainy, wrócił tu. Był sam więc nie czuł się bezpiecznie, magią wybudował ogromny pałac na dalekiej północy, otoczył go nieprzebytymi skałami i pustynią, i zaczął wysysać magię z całego naszego świata. Tam gdzie magia była wyssana świat zmieniał się szarzał, stawał się smutny i zimny.
- To straszne.
- No tak, straszne. Zwłaszcza, że nikt nie mógł go powstrzymać. My nie potrafimy z nim walczyć. Tylko czarodziej może z nim się mierzyć. Twoja praprababcia była jedynym ocalałym magicznym dzieckiem. Bo kiedy Zukar, tak nazywa się czarownik, zabierał magię dzieciom twoja praprababcia była tu z nami. Jej moc ocalała. Długo sama walczyła z Zukarem. Zamknęła go w końcu magią w jego pałacu. Miał tam pozostać do końca świata, by nasza kraina była bezpieczna. Ale kiedy twoja praprababcia dorosła i musiała nas opuścić...
- Dlaczego musiała was opuścić?
- Tak musi być, tylko ludzkie dzieci mają magię. Kiedy dziecko dorasta, magia przechodzi na jego dzieci. Dorośli nie widzą świata Hipolandii. - pokiwał ze smutkiem głową i ciągnął
- Zostaliśmy sami, a po wielu latach Zukar odzyskał swoją dawną moc i wydostał się z zamknięcia. Nie było wtedy żadnej czarodziejki, by nam pomogła. Uciekaliśmy przed Zukarem, a jego zła magia powodowała, że nasza kraina zaczęła się kurczyć. Jeszcze trochę i nic z niej nie pozostanie. I teraz tylko ty możesz nas uratować.
- Jak to?
- Masz moc, możesz pokonać Zukara, albo chociaż go powstrzymać.
- Przecież nie potrafię, nawet nie wiem jak.
- Myślę, że poczujesz to w sobie, masz magię. Pomogą ci duchy wszystkich magów i wszyscy w naszej krainie. Popatrz, my wszyscy jesteśmy z tobą. Od wielkiej rodziny smoków – tu skłonił się w kierunku ogromnego perłowo złotego smoka siedzącego teraz w pewnej odległości od nich na tylnych łapach. I jak Oliwka zauważyła, smok wcale nie był sam. Koło jego ogona brykały wesoło dwa małe smoczki, ciągnąc się za ogony i co parę chwil zionąc na siebie ogniem.
- Do najmniejszych wróżek i elfów kwiatowych włącznie – tu machnął łbem w górę, w stronę, do tej pory zawieszonych nieruchomo w powietrzu, jak się Oliwce wydawało ważek i motyli. To nie były jednak owady. Jak Oliwka przyjrzała się uważniej okazało się, że każda para skrzydeł skrywała malutkie ciałko ślicznej dziewczynki lub chłopczyka o zielonej skórze i srebrnych błyszczących włosach. Kilka z nich na słowa Odrina pokłoniło się dostojnie, inne pomachały do Oliwki wesoło.
- Dobrze, zrobię co tylko będę mogła, ale nie mam pojęcia jak.
- Wyruszysz do zamku czarodzieja i pokonasz go swoją mocą światła, koloru i radości. Jak nie to wszyscy przepadniemy.
- Jak to?
- Tam gdzie znika nasza magia każda istota staje się ciemna, szara, nie potrafi śmiać się i cieszyć. Wszystko wokół też jest szare, smutne, nikt nie potrafi rozmawiać i porozumiewać się z innymi. Nikt nie potrafi stworzyć koloru. Nikt tam nie pamięta mowy, koloru i światła. Te istoty czasem wchodzą już nawet do naszego świata, a my nie potrafimy ich uzdrowić. To one nas zarażają smutkiem i zapomnieniem. Taki los jest gorszy niż wszystko inne. Nie pozwól na to…

Oliwka wiedziała, że musi to zrobić. Nie miała pojęcia jak używać magii. Nie była pewna, mimo pewności króla koni, że w ogóle ją posiada. Ale jeśli to możliwe musi uratować tą piękną krainę. Wszystko jedno jak, ale musi. Nigdy nie była bardzo strachliwa, teraz trochę się jednak bała, w końcu zły czarodziej to nie przelewki. Ona jednak będzie dzielna, skoro została nazwana Panią, będzie Panią, będzie czarodziejką. I będzie bronić tej krainy.



środa, 15 czerwca 2016

Czarodziejka z Hipolandii Rozdział 3





 Hipolandia


"Ratuj mnie....proszę, proszę...."
Powtórzyła to w myślach chyba sto razy i wtedy nagle wszystko się zmieniło. Oczy miała wciąż zamknięte, ale czuła całym ciałem, że las wokół się zmienił. Gałęzie już nie drapały i nie uderzały, rytm kroków Blondynki stał się inny, łagodny, miękki, coraz bardziej płynny i delikatny.
Czuła też, jak sama Blondynka zmienia się, jej grzywa staje się dłuższa i bardziej jedwabista, szyja szczuplejsza. Między palcami znikły wodze, a całym ciałem czuła skórę i mięśnie konia, zniknęło siodło.
Blondynka dalej pędziła, choć nie było czuć już uderzeń kopyt, tylko wiatr na twarzy. Oliwka bała się otworzyć oczu, choć ciekawość coraz silniej brała górę nad strachem. Krok Blondynki był równy i bardzo płynny w zasadzie czuła się powoli coraz bardziej bezpiecznie.
"To dobrze, jesteś bezpieczna..." - usłyszała w swojej głowie.
Kto to powiedział?
"Bezpieczna, miła, dobra... nie bój się..." - znów usłyszała.
Kto to powiedział?
Ciekawość Oliwki zdecydowanie brała górę nad strachem i Oliwka powoli otworzyła oczy. W tym momencie aż jej dech zaparło. Blondynka nie wyglądała już jak Blondynka, zmieniła się w tak niesamowity sposób, że trudno było ją poznać. Przede wszystkim zmieniła kolor, teraz była błękitna, jak letnie niebo.
Nie jak konie z kreskówek, nadal miała sierść konia z ciemnymi jabłuszkami na zadzie, ale jej kolor był błękitno srebrzysty mieniący się niczym brokat lub szlachetny kamień. Choć Oliwka nigdy takiego kamienia nie widziała, tak mogła sobie szlachetne kamienie wyobrażać.
Grzywa Blondynki nadal była biała, ale teraz była długa, lśniąca i falująca na wietrze, gdyby przestała powiewać sięgałaby jej prawie do nóg. Kopyta miała srebrne i błyszczące, a kiedy dotykała nimi ziemi trawa i wszystko wokół zaczynało świecić, srebrzysto białym światłem.
To wszystko wydało się Oliwce znajomym widokiem. Znajomym, skąd? Ze snu?
Oliwka zafascynowana uniosła głowę i rozejrzała się wokół. To była naprawdę ta kraina, którą pamiętała z sennych marzeń.
Koronkowe, świetliste drzewa we wszystkich kolorach tęczy tworzyły nad ich głowami drżący i roztańczony dach. Między drzewami obok Blondynki biegły inne konie. Równie wdzięczne, kolorowe dostojne i piękne.
Niektóre miały skrzydła i leciały między drzewami, inne biegły po trawie i mchu pozostawiając świetliste ślady. Nie stukały kopytami, tylko ich ruch powodował szelest podobny do wiatru - a w zasadzie, jak lepiej się wsłuchać - delikatnej rytmicznej melodii. Dlatego wcześniej ich nie słyszała.
Teraz biegli razem. Niektóre z mniejszych koni radośnie brykały od czasu do czasu, inne biegły lub leciały spokojnie i dostojnie. Rozglądając się wokół dłużej Oliwka dostrzegła, że między drzewami nie tylko biegną konie, ale w pewnej odległości biegło kilka wielkich psów, a może wilków, o pięknej srebrnobiałej sierści. Między drzewami również leciały motyle i ważki, najczęściej otaczając roztańczoną chmurą niektóre z koni.
Po chwili Oliwka już wcale się nie bała, odchyliła się do tyłu by wygodnie oglądać ten przedziwny świat, zaczęła śmiać się, bo uczucie radości i szczęścia otaczało ją ze wszystkich stron. Miała wrażenie, że wszystkie istoty wokół niej również śmieją się z nią. W zasadzie słyszała ich śmiech niczym uderzenia perlistych kropli rosy i srebrnych dzwoneczków.
Biegli tak jeszcze przez jakiś czas, aż drzewa zaczęły rzednąć i pomiędzy nimi coraz częściej widać było niebo. Po chwili znaleźli się na skraju łąki, a może wielkiej polany, ale tak dużej, że drugiego jej końca prawie nie było widać. Trawy porastające łąkę były wysokie mieniły się niczym brokatowa tęcza w odcieniach złota, różu i fioletu.
Blondynka zwolniła i zatrzymała się. Podobnie reszta koni i zwierząt. Bo teraz były tu i inne zwierzęta, jedne zwyczajne, jak sarny, jelenie, króliki, inne zupełnie niezwykłe, jak gryfy i sfinksy, a nad ich głowami przeleciał najprawdziwszy perłowo złoty smok.
Oliwka rozejrzała się wokół sprawdzając, dlaczego się zatrzymali i wtedy dostrzegła przed sobą białego jak śnieg przepięknego, wielkiego, smukłego wierzchowca. Ale nie był to zwykły koń, miał wielkie perłowo białe, przetykane złotem skrzydła i długi złoty róg na czole. Oliwka od razu go poznała, choć teraz był jakby większy i dostojniejszy, to był jej koń ze snów.
-Witaj młoda ludzka czarodziejko – powiedział lekko kłaniając się pochylając głowę – Cieszę się, że w końcu udało ci się do nas dotrzeć. Od dawna na ciebie czekamy.

Oliwka otworzyła buzię ze zdziwienia. Jak to możliwe, że koń mówi...

środa, 8 czerwca 2016

Czarodziejka z Hipolandii Rozdział 2




 W lesie


Za bramą był inny świat. Oliwka czuła to całą sobą. To był las. Tam, zaraz tuż poza zasięgiem jej wzroku był magiczny las ze snu, a tu był jej las pełen zielonych odcieni i świateł migającym wśród liści.
Całe życie mieszkała w mieście, a mama nie lubiła spacerów po parku ani wyjazdów za miasto. Wakacje to były wyjazdy nad morze do kurortów i hoteli. Plaża, basen, place zabaw, fajne, ale dla Oliwki najbardziej wymarzonym i niedostępnym miejscem był las.
Dziki, fantastyczny, może czasem nieco straszny, pełen nieznanego życia, dźwięków i zapachów. Parę razy z tatą była w lesie na wsi u babci, ale prawie tego nie pamiętała. Teraz jej las był na wyciągnięcie ręki. Dosłownie.
Złapała wodze w jedną rękę i drugą wyciągnęła w bok by złapać gałązkę. Ta jednak zaraz wymsknęła się Oliwce z ręki i odleciała poruszając całe małe zielone drzewko, z którego wyrastała. Blondynka szybko wykorzystała pomysł Oliwki i również złapała cienką zieloną gałązkę, pełną smacznych soczystych listków, ale nie dała jej uciec. Sprawnie przytrzymała ją zębami zdzierając wszystkie smakowite listki i wtedy dopiero wypuściła gałązkę, która wróciła na swoje miejsce ze świstem i impetem uderzając Oliwkę po drodze w udo, ale nie boleśnie. Oliwka zaśmiała się. Blondynka spokojnie przeżuwała złapane listki, już wypatrując następnego łupu. Jednak nie zdążyła go złapać, bo pani instruktor machnęła ręka i grupa ruszyła szybciej.
Koni, w sumie z prowadzącą, było sześć. Kiedy ruszyły szybciej, kłusem, odgłos uderzeń ich kopyt niósł się po cichym lesie, przeplatany pochrapywaniem i parskaniem. To była wspaniała muzyka. Leciała, a las tańczył i migał wokół niej w takt tej muzyki mieniąc się wszystkimi możliwymi odcieniami zieleni.
W pewnym momencie Oliwka miała wrażenie, że między drzewami dostrzegła jakiś niewyraźny szary cień. Próbowała się odwrócić, ale jechali za szybko i cień zniknął. Pomyślała, że może jej się tylko wydawało. Jednak po paru minutach kiedy zwolnili, usłyszała za sobą w krzakach wyraźny szelest. Blondynka też go usłyszała, bo zastrzygła uszami i odwróciła głowę. Jednak pomimo wypatrywania Oliwka nic nie dostrzegła.
Znów przyglądała się słońcu przebijającemu się między drzewami i dotykała listki na gałęziach, niektóre jeszcze pokryte kropelkami rosy. Blondynka też skubała gałęzie.
Chwilę po tym, jak znów ruszyli szybciej las stał się bardziej gęsty i mroczniejszy. Teraz jechali wąską prostą alejką, po której obu stronach rosły wielkie, grube, stare drzewa, stykające się koronami nad głową tworząc gęsty gruby dach, nie przepuszczający prawie słońca. Krzaków i poszycia prawie nie było, bo było za ciemno. Sprawiało to niesamowite wrażenie nieskończonych gęstych kolumn w tajemniczej świątyni.
Jednak brak krzaków spowodował też, że Oliwka między kolumnami drzew dostrzegła wyraźny szary cień. Biegł za nimi. Oliwka była ostatnia i tylko Ona go dostrzegła. Był zdecydowanie za duży na psa. Za szybko biegł jak na człowieka. Blondynka zaczęła nerwowo przyśpieszać i rzucać łbem. Koń przed Oliwką machną nerwowo kopytem kiedy Blondynka musnęła go pyskiem po zadzie. Darek warkną na nią by trzymała się z tyłu. Oliwka chciała powiedzieć mu o dziwnym goniącym ich zwierzęciu, ale nie zdążyła.
Blondynka odskoczyła w bok przed kopytem Boba, konia Darka, dużego grubego gniadego kuca. Oliwka straciła równowagę i zatoczyła się w siodle w tył i w przód. W ostatniej chwili przytrzymała się grzywy by nie spaść. Blondynka uniosła szyję, jak by specjalnie chciała by Oliwka nie spadła, ale nie zwolniła, tylko jeszcze przyśpieszyła.
Teraz ruszyła galopem. Oliwka nic nie mogła poradzić, Blondynka pognała przed siebie mijając zastęp koni i krzyczącą za nią panią Anię. Biegła coraz szybciej i szybciej.
Świat zamazywał się Oliwce przed oczami, zlewał się w jedną zieloną mgłę, która uciekała coraz szybciej i szybciej. Pierwszy raz siedząc na koniu bała się, bała się bardzo. Choć w zasadzie to już nie siedziała, leżała na szyi, wisiała trzymając się oburącz grzywy. Myślała, że za moment spadnie, mocno zaciskała oczy i dłonie na grzywie Blondynki, trwało to tak nieskończenie długo.
Blondynka gnała dalej, gałęzie uderzały coraz silniej Oliwkę po głowie i plecach, drapały po rękach i kolanach. To nie była już droga, teraz biegły przez las. To nie było jak we śnie, nie leciały ledwo muskając świetliste koronki drzew, teraz drzewa drapały i uderzały, a uderzenia końskich kopyt były twarde i głośne.
Gdzieś między tupotem kopyt i łamaniem gałęzi Oliwka usłyszała wycie, a w oddali następne i kolejne. Teraz marzyła tyko by nie spaść, tyko by nie spaść. Zacisnęła jeszcze mocniej oczy i pomyślała o białym skrzydlatym rumaku ze snu.

"Ratuj mnie....proszę, proszę...."



środa, 1 czerwca 2016

Czarodziejka z Hipolandii - Rozdział 1




 Wspaniały dzień


Dzień był w zasadzie zwyczajny, ale Oliwka od tak dawna na niego czekała, że od rana wydawał jej się najbardziej niezwykły ze wszystkich dni w jej życiu. Obudziła się rano z uczuciem, że dziś przeżyje coś niezwykłego.
Wstała pierwsza w domu. Woda w kranie szumiała niczym muzyka potoku. Śniadanie smakowało jak królewska uczta. Świat zza szyby samochodu migał magicznie, śmiejąc się do niej promieniami słońca tańczącymi w liściach. Było ciepło, ale nie upalnie, w sam raz.... Nie za zimno, nie musiała dodatkowo nakładać kurtki, ale nie za gorąco na wysokie do kolan nowe buty.... Tak, było idealnie.
Siedząc na tylnym siedzeniu samochodu mamy, miała ochotę zacząć skakać, ze szczęścia i podniecenia, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jeszcze raz ukradkiem spojrzała na siebie krytycznie, czy wszystko było ok. Tak. Buty czarne, idealnie wypastowane, błyszczące. Spodnie, czyste, białe. W kieszeni cztery kostki cukru, trochę uwierały, nie szkodzi. Na siedzeniu obok leżał czarny, aksamitny toczek i duże czerwone jabłko. Lawendowa podkoszulka nie krępowała ruchów, a splecione w warkocz włosy nie wchodziły do oczu.
Tak, to ten dzień.... Dziś po raz pierwszy pojedzie do lasu. Jak prawdziwy, dorosły jeździec. Do lasu. Na Blondynce.
Uśmiechnęła się i roześmiała od ucha do ucha. Mama spojrzała na nią w lusterku, nie musiała nic mówić. Wiedziała. Uśmiechnęła się tylko porozumiewawczo i znów przeniosła wzrok na drogę.
Oliwka pogłaskała ręką toczek, jak by chcąc upewnić się, że jest prawdziwy, a potem dotknęła jabłka. Było gładkie chłodne i twarde. Takie Blondynka najbardziej lubiła. Blondynka była ulubionym koniem Oliwki. Być może, nie była ani bardzo rasowa, ani specjalnie piękna, czy miła, dla Oliwki jednak wydawała się wyjątkowa.
Była niewysoką klaczką, a w zasadzie dużym kucem, ciemno siwej maści, w piękne ciemne jabłuszka na zadzie i z całkiem białą grzywą i ogonem. Potrafiła uprzykrzyć życie młodym jeźdźcom, czasem postraszyła, czasem uszczypnęła gdzie nie trzeba, jak ktoś się odwrócił. Jednak od pierwszego dnia w stajni Oliwka czuła do niej wyjątkową miłość i zdecydowanie wzajemnie. Blondynka wybrała ją i dawała to wszystkim do zrozumienia. Kiedy Oliwka była w stajni żaden jeździec nie mógł zbliżać się do boksu Blondynki, poza nią, a n a padoku żaden koń nie mógł podejść do Oliwki.
Jeździła na innych koniach, owszem, ale to Blondynka była najważniejsza. Zawsze witała się z nią pierwszą i gdzieś w głowie, czy może w sercu czuła, że ona też ją lubi bardziej od innych, wita się z nią i cieszy. Kiedy na ostatniej jeździe pani Ania oznajmiła, że na następnej jadą w teren i wstępnie ustaliła kto na jakim koniu, Oliwka błagała w duszy by to była Blondynka. I tak się stało.
Samochód sunął powoli po nierównej drodze dojazdowej do stajni, a Oliwka widziała już padoki z pasącymi się końmi i kucami. Kiedy wyskoczyła z samochodu, poczuła zapach stajni i koni, to był jej ulubiony zapach, najlepszy na świecie. Teraz czuła się dorosła, dzielna i poważna. Wszystko potrafiła zrobić sama. Najpierw pobiegła do Blondynki, dała jej jabłko, a potem przywitała się z panią instruktor i panem Piotrem. Teraz mogła wziąć szczotki i wyczyścić Blondynkę przed jazdą.
Tuż przed wakacjami skończyła dziesięć lat, była co prawda trochę niższa, niż reszta jej koleżanek, ale to nie szkodzi. Potrafiła to, czego one nie umiały. Jeździła konno. Przyjaźniła się z koniem. Od pierwszej chwili wiedziała, że to najwspanialsza rzecz pod słońcem.
Marzyła o tym od zawsze, odkąd pamiętała. We śnie przychodził do niej piękny srebrny koń ze skrzydłami i latała z nim po magicznym lesie. Każde dotknięcie jego kopyt rozświetlało las, a magiczne drzewa niczym baletnice w świetlistych sukienkach tańczyły z nimi.
Pierwsza jazda, właśnie na Blondynce była prawie jak ze snu. Blondynka poruszała się najpierw wolno i ostrożnie, a Oliwka na jej grzbiecie wykonywała ćwiczenia, potem pani instruktor pozwoliła Blondynce przyśpieszyć i to było cudowne niczym lot. Nieważne, że trochę trzęsło, szybko się przyzwyczaiła i jak zaczęła poruszać się w rytm kroków konia, z rękami rozłożonymi na boki czuła, że leci. Potem było czasem trudno, czasem boleśnie, ale zawsze to wspomnienie lotu i połączenia z koniem wracało, jak we śnie.
Czyszczenie i siodłanie poszło szybko i bez problemów była gotowa pierwsza z grupy. Pani Ania sprawdziła siodło, czy wszystko jest na miejscu i pochwaliła Oliwkę za sprawne i dobre wyczyszczenie Blondynki. Kiedy wszyscy już wsiedli na konie, pani Ania sama wsiadła na dużego złocistego kasztana o imieniu Diuk. Oliwka na Blondynce jechała ostatnia.
Wolałaby jechać zaraz za panią Anią, ale nie miała wyboru Blondynka nie lubiła, jak inne konie szły za nią i potrafiła kopać. Dlatego zawsze musiała iść ostatnia. Nic nie szkodzi i tak wyprawa do lasu była spełnieniem marzeń.

Wyjeżdżając przez bramę pomachała mamie na do widzenia, a ta z trochę zatroskanym uśmiechem, odmachała jej z daleka.